ROZWAŻANIA

Spis treści

  1. Kilka myśli o bogactwie, gospodarce i cywilizacji Zachodu
    (Some Thoughts on Wealth, Economy, and Western Civilization)

  2. Pustelnicy Współczesnych Czasów
    (Monks for Modern Times)

  3. Żebracy Pana
    (Beggars for the Lord)

  4. Uwielbienie charyzmatyczne
    (Charismatic Praise)



Kilka myśli o bogactwie, gospodarce i cywilizacji Zachodu
(Some Thoughts on Wealth, Economy, and Western Civilization)

John Michael Talbot


Ostatnio częstym tematem wiadomości w USA są zarówno problemy gospodarcze kraju jak i troska o ubogich w Iraku i innych miejscach. Fakty te skłaniają mnie do zastanowienia się nieco nad tymi tematami z punktu widzenia katolickiego.

Niedawno przejeżdżałem przez południowo-wschodnie tereny Stanów Zjednoczonych. W trakcie podróży rozmawiałem z ciekawym młodym chrześcijaninem, który właśnie uzyskał dyplom w dziedzinie finansów i ekonomii. Starałem się pokazać, że nie znam się za bardzo na tym temacie, poza tym co wyczytałem z książek i zyskałem z rekolekcji na temat prostego życia. Człowiek ów zaczął mi objaśniać swą świeżo uzyskaną wiedzę. Mimo swego milczenia, zastanawiałem się nad jego słowami i odkryłem, że wyjaśnienia te są zarówno fascynujące jak i niepokojące. Nadmieniłem, że prócz funkcji informacyjnej i tej związanej z nieruchomościami, pieniądze nie stanowią już majątku w postaci metali szlachetnych i bogactwa materialnego itp. To często tylko cyfry na komputerze. Zgodził się z tym chętnie, i dalej powiedział, że wyniki finansowe, pieniądze, pokazują jedynie postawę tych, co je posiadają. Jeśli są optymistyczne - gospodarka rośnie, jeśli pesymistyczne - spada. Taką wiedzę właśnie uzyskał od nauczycieli, którzy gromadzą najnowsze informacje o bieżących teoriach ekonomicznych.

Część z tego jest zapewne prawdą. Postawy inwestorów bez wątpienia wpływają na tendencje ekonomiczne na giełdzie Wall Street i w innych centrach handlowych świata. Gdy inwestorzy wykazują optymizm, handel się rozwija a gospodarka utrzymuje się na dobrym poziomie. Kiedy są negatywnie nastawieni, handel też wykazuje tendencje spadkowe a gospodarka się spowalnia. Ale coś mnie martwi najbardziej, zwłaszcza gdy traktowane jest jako podstawowa zasada. Jeśli jedynie pieniądz reprezentuje postawę tych, co go kontrolują, wtedy nie istnieje poza tym prawdziwa wartość. I to mnie niepokoi.

Oznacza to, że sam pieniądz, po którego wykorzystaniu społeczeństwo staje się całkowicie puste, jest jedyną wartością dla tych, którzy rzekomo uważają posiadanie go za postawę dobrobytu i sukcesu. Brzmi to dla mnie jak straszna iluzja. Uważam, że jest to wielkie kłamstwo. Oczywiście, Biblia mówiła o tym tysiąc lat temu. Niewiele się jednak zmieniło.

Praktyczny rezultat jest taki: cała cywilizacja, którą reprezentuje mniejszość ludności świata, korzysta z naturalnego środowiska a często zyskuje bogactwa kosztem większości populacji krajów rozwijających się, opiera się na systemie gospodarczym, który jest iluzją, w najlepszym przypadku. System ten wpływa na tworzenie iluzji w tych, którzy, co najgorsze, w to uwierzą. Innymi słowy, cały system dzisiejszego świata opiera się na iluzji i kłamstwie. Znowu Pismo Św. nazywa ten obecny porządek świata największym kłamstwem diabła, ojca kłamstwa, który to sprzeciwił się dziełom Ducha Bożego.

Nie zrozumcie mnie źle. Świat nie jest całkowicie zły, ani nasz system. Bóg stworzył świat jako dobry i Jego Opatrzność działa poprzez państwa i rządy, choć w swej podstawowej roli przejawia się w Kościele i przez jego poszczególnych członków. Ponadto, byłem w krajach rozwijających się, i widziałem straszne ubóstwo, straszną przepaść między bogatymi i biednymi oraz problemy związane z ochroną środowiska. Nie mam złudzeń, że ich system jest lepszy od naszego. Zazwyczaj nie jest. Ja po prostu wierzę, że zgodnie z nauczaniem Kościoła, mniejszość ludności świata powinna dzielić się zasobami z większością świata, gdy ta jest beznadziejnie biedna.

Musimy również poważnie zastanowić się nad naszym całym społecznym systemem egzystowania, który ukazuje tę fałszywą i słabo rozwiniętą gospodarkę. Nasze domy, klimatyzacja, technologia, produkcja żywności, transport, zatrudnienie i środki są oparte na stylu życia, który często jest sztuczny, a istnieje dzięki ogromnej cenie nierównowagi środowiska i ubóstwa na świecie. Nasze powolne spacery z modlitwą po największych miastach w Ameryce pokazały nam, że większość naszych przedsiębiorstw, które znajdują się na naszych ulicach miasta to rynek zbytu dla produktów, które nie są tak naprawdę potrzebNE, a tylko pożądane. Takie rzeczy są luksusowe na wskutek wpływu światowych standardów. Powinny być one dostępne w nadzwyczajnych sytuacjach związanych z wiekiem, chorobą lub stosowane wyjątkowo z innych uzasadnionych powodów. Ale używanie tych produktów jako przejaw zwyczajnego trybu życia jest niebezpieczne. Uzależnienie się od nich może być tak złe, jak uzależnienie od innych rzeczy materialnych. Nie ulega wątpliwości, że w kwestii konsumpcjonizmu czy materializmu, to my tu w Ameryce jesteśmy narodem osób uzależnionych.

Sprawą ostatecznie ludziom potrzebną jest całkowita odbudowa naszego gospodarczego i społeczno-politycznego systemu cywilizacji. Odbudowa czego? Stylu życia, który ma być prosty i bliski ziemi Boga, przyjazny dla środowiska, w którym postęp technologiczny jest wykorzystywany w sposób zdrowy i zrównoważony. To system gospodarczy, który pozwala ludziom być sprawiedliwie wynagradzanym za uzasadnioną ciężką pracę, ale i gdzie wszyscy ludzie mają zapewnione podstawowe potrzeby do życia na tej ziemi. Takie nierealne marzenie jest na pewno idealistyczne. Ale jest ono idealne, bo zostaliśmy stworzeni jako istoty ludzkie. Ponadto, te utopie też stanowiły kiedyś ideał, bo poprowadziły nasze społeczeństwa we wczesnym etapie, na czele z Platonem i św. Tomaszem More, wymienię tylko dwóch, i nie należy ich teraz całkowicie odrzucać. Jak mówi znów Biblia, ludzie bez wizji na pewno zginą.

Pismo mówi nam, że taki właśnie ideał nastąpi całkowicie w następnym wieku. My, chrześcijanie nazywamy to niebem. Inne religie używają różnych nazw, ale ogólny cel jest w sumie ten sam. Te same religie uczą nas, że możemy jeszcze zrobić wiele, aby pozwolić wejść niebu przez chmury do tego obecnego porządku świata. Do tego czasu musimy stale pracować i czekać cierpliwie, aż przyjdzie pewien etap Królestwa Bożego na oblicze tej ziemi, jednocześnie wykonując tyle dobra, ile tylko potrafimy.

Widziany w tym świetle światopogląd wydaje się co najmniej przytłaczający. Nikt z nas nie jest „odłączony” od obecnego systemu. Dla większości z nas najlepsze, co możemy zrobić, to żyć tak prosto jak tylko jest to możliwe w obecnym systemie, podobnie jak dziki kwiat dorasta przez szczeliny w betonie szarego zachodniego miasta.

Ale ci, którzy są w stanie coś zmienić, z pewnością powinni to zrobić w naszym systemie kontroli zarządzania. Wprawdzie to niewielka część naszego społeczeństwa i często nie są ci, którzy chcą wpłynąć na niezbędne zmiany w porządku świata. Dlaczego? Ponieważ oznaczałoby to rezygnację z luksusu, do czego się przyzwyczaili i uzależnili. Ale musimy robić to, na co mamy wpływ.

Tak więc czy można łatwo zrealizować takie zmiany? Nie. Czy to jest prawdopodobne, patrząc na trudną rzeczywistość historii świata przemocy i samopobłażliwości? Prawdopodobnie nie. Ale myślę, że musimy wierzyć, że świat, który mógłby powiedzieć, że to co niemożliwe jest możliwe przez miłość Boga w Jezusie Chrystusie. Czy jest to ryzyko? Pewnie, że jest. Może kosztować nas życie. Ale śmiem sądzić, że ta wspaniała możliwość jest prosta tylko dlatego, że jest choć teoretycznie możliwa. Jak papież Paweł VI powiedział: „Pokój jest możliwy, dlatego, że jest to obowiązek”. Pokój, o którym mówi, to zarówno wewnętrzny pokój duchowy, jak i jego wynik czasowy.

Warto więc zrobić wszystko, co w naszej mocy. Jeśli każdy z nas przyłączy się do dokonania nawet małych rzeczy, a jesteśmy w stanie robić to indywidualnie, wtedy możemy dokonać wielkich rzeczy jako wspólnota wierzących. Jak mówią, zapalić świeczkę zamiast przeklinać ciemność. Nawet niewielka świeca może rozjaśnić cały pokój.

Niech Bóg błogosławi was w miłości Chrystusa i Jego Kościoła,
Z Panem,
John Michael Talbot

Tłumaczenie: Agnieszka Nowak

powrót >>>



Pustelnicy Współczesnych Czasów
(Monks for Modern Times)

John Michael Talbot


Piszę z punktu widzenia życia klasztornego. W dzisiejszych czasach pojawia się ponowne zainteresowanie całą zakonną i kontemplacyjną tradycją chrześcijaństwa, jak również innymi religiami. Być może ludzie są już zmęczeni „show biznesem”, mówcami motywacyjnymi, wydźwiękiem typowo nowoczesnych kościołów lub trwaniem w średniowiecznym amerykańskim stylu życia, co stanowi przeciwieństwo tego, o czym czytamy w Piśmie Świętym i w historii chrześcijaństwa?

Mimo iż kiedyś wielkie kościoły a potem nowe ruchy charyzmatyczne (pentekostalne), związane z wydarzeniem Pięćdziesiątnicy, stanowiły najszybciej rozwijające się zjawiska religijne w Ameryce, dziś pojawia się ponowne zainteresowanie religiami Dalekiego Wschodu, a szczególnie buddyzmem, który fascynuje zarówno młodych, jak i starszych. Ale przecież mamy naszą własną tradycję, która zawiera tę samą duchowość związaną z ortodoksyjnym chrześcijaństwem. Opiera się ona głównie na dziedzictwie zakonnym chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu.

Ale co oznacza słowo mnich? Pochodzi ono od greckiego słowa „monos”, co oznacza „jeden” i „sam”. Pierwotnie stosowano je do opisania tych, którzy przyjechali na pustynie Egiptu, aby całkowicie wyrzec się siebie i dążyć za Jezusem w sposób bardziej doskonały. Ruch ten był tak głęboki, że poszerzył grono chrześcijańskie w ciągu kilku lat i przyczynił się do przyłączenia się setek tysięcy członków i przywódców społeczeństwa. Stał się w ten sposób oczywistym fenomenem religijnym ówczesnych czasów.

Początkowo słowo „mnich”, stosowano wobec tych, którzy żyli w ścisłej samotności, ciszy i ubóstwie, jak pustelnicy na terenie Dolnego Egiptu. Tak więc termin ten był praktycznie używany w odniesieniu do tych, którzy „żyli samotnie”. Im więcej ludzi podążało tym stylem życia, tym szybciej pustynia się zapełniała! Formowały się luźne wspólnoty, lecz nie były one jeszcze aż tak dobrze zorganizowane. W najlepszym przypadku zbierały się one, by wspólnie się wspierać. Członkowie tych wspólnot mieszkali w jaskiniach lub chatkach, dzień drogi z kościoła i wspólnego centrum, gdzie spotykali się raz w tygodniu na posiłku agapy oraz na świętowaniu Eucharystii w niedzielę. Potem wracali do swych „cel” lub miejsc, gdzie spotykał ich codzienna rzeczywistość, i tak do następnego tygodnia. Pustelnicy ci zainspirowani byli Ewangelią Mateusza (10, 19) i organizowali się w luźne kolonie, wedle przykładu św. Antoniego Pustelnika i św. Makariusza.

Inny trend rozwinął się szybko w Górnym Egipcie pod rządami św. Pachomiusza. Wedle tego wzorca formowali się pustelnicy mający życie oparte na surowych zasadach wspólnotowych. Jednak, jako powołani, nie mogli żyć wyłącznie w ścisłym odosobnieniu od innych. Wspólnoty te rozwinęły się w klasztorne miasta na pustyni i miały ogromny wpływ na otaczającą cywilizację. Mnisi ci byli nazywani „cenobites” (wspólnotami), według greckiego słowa „koinonia”(społeczność), lub „braterstwem”. Zagłębiali się w Dzieje Apostolskie (2, 4), i zainspirowani Pismem Św. stanowili „jedno” w swej wspólnocie w Chrystusie i przez Chrystusa.

Mimo iż większość z nas niekoniecznie jest powołana do życia klasztornego, te dwa starożytne modele mnichów mogą jeszcze wiele nas dzisiaj nauczyć.

Po pierwsze, mnisi uczą nas żyć dla Boga i samym Bogiem; Jezus wyraźnie nauczał, że trzeba wyrzec się wszystkiego, aby pójść za Nim, a św. Ewagriusz mówi, że musimy „porzucić wszystko, aby zdobyć wszystko”.

A co z nami? Czy najpierw zrezygnować z rzeczy, które musimy wykorzystywać, by je potem stosować w sposób prawidłowy? Czy nadal staramy się posiadać ludzi, których kochamy, czy najpierw dajemy im wolność, by kochać ich w sposób Boży bez zaborczości? I wreszcie, czy i my porzucamy siebie samego, by odnaleźć się w oczyszczającej świętej miłości Jezusa?

Po drugie, dawni mnisi uczą nas ustalania odpowiedniego porządku w codziennym życiu dla Boga. Zakonnicy całe życie tworzyli dobre warunki do medytacji i modlitwy. Czy my wykorzystujemy narzędzia dane nam przez Boga, by czynić całe nasze życie piękną modlitwą? Czy przynajmniej chodzimy do kościoła, aby zanurzyć się w atmosferze modlitwy poprzez słowo, sakrament? Czy jesteśmy we wspólnocie regularnie? Czy mamy swe miejsce modlitwy w domu? Czy wydzielamy dzienny czas na medytację i modlitwę? Eksperci stwierdzili, że wystarcza zaledwie dwadzieścia minut czasu medytacji dziennie. To ustawi nam czas życia tak, by pozostały nam dwie minuty rzeczywistej kontemplacji. Te dwie małe minuty kontemplacji zapewnią Bogu możliwość dokonania w naszym życiu radykalnej transformacji na lepsze przez resztę dnia. Najlepszy czas na to jest rano i wieczorem, wybierając poranek, jeśli obie pory nie są możliwe.

Wreszcie, mnisi uczą nas odnajdywania rzeczywistej i trwałej jedności ze sobą za pośrednictwem naszego poddania się Chrystusowi. Ale musimy zadać sobie pytanie: Czy naprawdę żyjemy w jedności, komunii z naszymi braćmi i siostrami w Chrystusie i całą ludzką rodziną?

Umiemy kochać, bo nam się tak nakazuje. To lepsze niż nic. Ale lepiej jest jednak kochać, ponieważ naprawdę zostaliśmy przemienieni.

Zakonnicy wciąż mogą sporo nas nauczyć w dzisiejszych czasach. Możemy wyciągnąć wnioski z dawnych wierzeń i zastosować je w naszym dzisiejszym życiu w sposób, który uczyni nasze życie prawdziwą modlitwą i czymś pięknym dla Boga.

Niniejszy artykuł był częścią 20-tygodniowej serii artykułów pierwotnie publikowanych w czasopiśmie „Arkansas Democrat-Gazette” w okresie: 14 lipca a 24 listopada 2001 roku.

Tłumaczenie: Agnieszka Nowak

Żródło: http://www.johnmichaeltalbot.com/reflections

powrót >>>



Żebracy Pana (Beggars for the Lord)
John Michael Talbot


Powiedziałem już, że piszę wedle tradycji monastycznej. Ale piszę także z perspektywy franciszkańskiego dziedzictwa. Święty Franciszek z Asyżu żył około 800 lat temu i starał się iść za Jezusem i Ewangelią w dosłownym tego słowa znaczeniu. Poprzez pokorę, rozpoczynając od samego siebie, Bóg użył go jako narzędzia do reformy całego Kościoła zachodniego. Dzisiaj ludzie różnych wyznań, szczególnie chrześcijanie, kochają go.

Franciszek był częścią tego, co nazywamy ruchem „uniżonych” w historii Kościoła. A działo się to w XIII wieku na Zachodzie. Ten duchowy ruch obejmował swym zakresem to, co nazywamy: Franciszkanami, Dominikanami, Augustynami i wieloma podobnymi.

„Żebrak”, oznacza po prostu, „otwarty”, a odnosi się głównie do nowych wspólnot religijnych prowadzonych i wywyższonych przez Ducha Świętego, który to „prosi” w imię Pana. Na modlitwie proszono z otwartymi rękami a lud zbliżał się do Boga i całego świata, jak żebracy, z otwartym sercem i otwartymi dłońmi.

W tamtych czasach europejscy mnisi pracowali w swych klasztorach głównie w dziedzinie handlu, jednocześnie rezygnując z osobistej własności, bo dzielili wszystko wspólnie, dając w ten sposób wyraz wspólnoty na wzór Ewangelii: Dz 2, 4. Ci nowi mnisi, zwykle nazywani „Braćmi” czy „uniżonymi” po prostu starali się postępować zgodnie z autentycznym przykładem Jezusa Chrystusa, który nie posiadał nic i żył dzięki dobrej woli wiernych w trakcie swej posługi.

Franciszek nie przewidywał wspólnoty darmozjadów. Bracia byli przeznaczeni do pracy w handlu lub posługi słowem, sakramentem, lub realizowaniem dzieł miłosierdzia na rzecz biednych. W zamian za ich pracę, mogli otrzymać żywność i odzież na jeden dzień i noc, ale nie mogli przyjmować pieniędzy. Tylko wtedy, gdy nie było pracy, mogli oni zwrócić się wyłącznie do „stołu Pańskiego” jako żebracy.

Pojęcie „Żebranie” miało również szczególne znaczenie w sytuacji społeczno-gospodarczej ówczesnych czasów. Europa dopiero odkrywała wyjątkowy użytek pieniądza jako środka wymiany. Do tego czasu większość ludzi na świecie stosowała wymienny system handlu, rzadko korzystając ze stosowania pieniędzy. W czasach Franciszka świat zwariował na tle wykorzystywania pieniędzy. To właśnie Franciszek udowadniał, że bracia mogą mieć pokój i szczęście nawet bez chciwego podejścia do gromadzenia narzędzi z dziedzin najnowszej technologii. Wyrzekł się więc sam korzystania z pieniędzy.

Religijne żebractwo nie jest przypisane wyłącznie do Jezusa i Apostołów czy do samego Chrześcijaństwa. Był to ustanowiony element hinduizmu i buddyzmu, a można go odnaleźć w większości głównych religii świata. Mnisi buddyjscy w rzeczywistości nazywają się „Bhiksu”, co oznacza „bezdomność”. Również nazywani są uniżonymi. Pustelnicy spędzali początkowo okresy monsunowe w stacjonarnym klasztorze i spędzali około dzie-wię¬ciu miesięcy w roku w drodze, jako bezdomni żebrzący, jednocześnie dzieląc sie tzw. Dharmą i praktykując nauczanie. Praktycy Hinduizmu zwani: Sannyasin robili to samo tylko, że zazwyczaj nie nauczali, ale szli w milczeniu. Jezus wyraźnie wpisuje się w tę tradycję wyrzekania się wszystkiego przez osoby bezdomne, tak jak pierwsi uczniowie i apostołowie. Reformy zakonne i pielgrzymki Chrześcijan na Wschodzie miały za cel próby naśladowania Chrystusa w jego stylu życia, a więc również dopasowania się do takiej kategorii.

Jakie ma to przesłanie wobec ciebie czy mnie? Często rozpoczynam swoje Rekolekcje we wspólnoty Mniejszej Części i Centrum Szkoleń, prosząc ludzi, aby „otworzyli się na Boga”. I to samo robię na moich koncertach. Aby móc otworzyć się na Pana, musimy pozbyć się wszystkiego, do czego wciąż jesteśmy przywiązani. Często jest to kilka spraw, które potajemnie skrywamy, myśląc, że nikt nie dostrzeże. Ale Bóg widzi. Jedynie wtedy, gdy pozostawimy absolutnie wszystko, Bóg może dokonać wielkich dzieł w naszym życiu. Póki co, jesteśmy uwięzieni w swych nałogach, które sami tworzymy. Nie możemy się z nich sami uwolnić.

Jedynie wtedy, gdy pozwalamy naprawdę stać się „żebrakami” i „uniżonymi” w Chrystusie, wraz ze świętym Franciszkiem i świętymi tradycjami całego świata, odkryjemy największy skarb, kiedykolwiek poznany. To jest skarb duchowej wolności, przebudzenia i odrodzenia. Dzieje się tak tylko wówczas, gdy opuszczamy siebie – „starego człowieka”, jeśli pozwolimy by fałszywa osoba umarła i na nowo się rodzimy w Chrystusie. Oto dlaczego Jezus mówi, byśmy „narodzili się na nowo „i stawali się dziećmi”, aby móc wejść do Królestwa Bożego. Dla chrześcijan dzieje sie tak raz i na zawsze w Krzyżu i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, w sposób odbiegający poza zwykłe nauki czy słowa.

Czy kiedykolwiek stałeś się Żebrakiem Pana? Otwórz swe serce i ręce do Boga. Wówczas Bóg napełni cię nowym życiem pełnym duchowej obfitości ponad wszystko, o czym kiedykolwiek moglibyśmy tylko pomarzyć.

Tłumaczenie: Agnieszka Nowak

Źródło: http://www.johnmichaeltalbot.com/reflections/beggars_for_the_lord.php
 

powrót >>>



Uwielbienie charyzmatyczne
(Charismatic Praise)

John Michael Talbot


Wspominaliśmy już o chwale i dziękczynieniu. Widzieliśmy powiązanie między pozytywnymi a negatywnymi myślami, emocjami, słowami i działaniami. Dostrzegliśmy pozytywny efekt chwały i dziękczynienia w życiu duchowym. Natomiast w modlitwie kontemplacyjnej uwalniamy się poprzez wylanie, a dziękczynienie i chwała ma moc odrzucenia naszego starego człowieka „mocnym ruchem w górę”. To jak silna fala oddania się Bogu.

Ale co sie dzieje kiedy twe myśli i emocje stają się tak stale negatywne, że po ludzku niemożliwe wydaje się uwolnienie od nich? To właśnie moment, gdy działa moc uwielbienia charyzmatycznego i dziękczynienia. Czasem składa się na to zwykłe uwielbienie z dodatkowymi elementami pasji i ducha. Czasem to oznacza modlenie się w "językach" lub tzw. "modlenie się w Duchu."

Pismo Św. i tradycje opisują dwa sposoby "mówienia w językach". Jeden to doświadczenie Pięćdziesiątnicy, gdzie "języki ognia" padają na zebrany lud i wtedy mówi się językami w sposób zrozumiały tylko przez ludzi znających dany język. Często nazywa się to: "ksenolalia." Jest to dobre dla tych, co słuchają. Inna forma jest opisana przez Św. Pawła w Pierwszym Liście do Koryntian, która mówi o modleniu się i śpiewaniu w sposób odbiegający od ludzkiego rozumowania, co jest głównie dobre dla tych, którzy tego dokonują. Często nazywa się to: "glossolalia."

Mimo, iż niektórzy ojcowie Kościoła wskazują, że dar ten wydaje się nieobecny w czasach ustanowionego Kościoła ery po-apostolskiej, nadal opisywane są wyraźnie charyzmatyczne doświadczenia w katedrach ówczesnych czasów. Można to zauważyć zarówno u Św. Augustyna, jak i u Św. Jana Chryzostoma. Opisują oni śpiew w Duchu jako "Jubilatio," gdzie zgromadzeni spontanicznie wychwalają Boga bez żadnej wspólnej melodii czy słów. Po prostu śpiewają “alleluja" lub "samogłoski." Z opisów wynika, że była to tak głośna modlitwa, że usłyszeć można ją było na obrzeżach miast. Nie wiem jak to brzmi dla was, ale dla mnie z pewnością brzmi to jak opis współczesnego śpiewu w Duchu!

Ta druga forma jest tym, czego często doświadczamy podczas charyzmatycznych spotkań modlitewnych w dzisiejszym Kościele. Na jednym wspólnym poziomie psychologicznym jest to pomocne wtedy, gdy nie możemy naszych myśli skierować na tory pozytywne, bez względu na dobrą znajomość zasad i naszych usilnych starań. Tymczasowo więc wyłączamy umysł by poprzez uwielbienie wyjść poza ludzkie myślenie i konkretne słowa i na stałe włączyć się do pozytywnych rzeczy wychodzących od Boga.

Tutaj prosimy Boga o pomoc w tym chwilowym wyłączeniu się umysłu. Rozumiemy, że cześć i dziękczynienie pobudza moc Ducha Świętego, który jest ostatecznym narzędziem Bożej Łaski. Rozumiemy również, że słowo ma moc by potwierdzać i wzmocnić myśli i emocje. Więc celowo pozwalamy sobie na głoszenie czci i dziękczynienia poza konkretnym rozumowaniem i słowami, poruszając Ducha Świętego, który może oczyścić nasze myśli i emocje z elementów negatywnych o wiele lepiej niż my sami.

Ponieważ nie zawsze chwalimy Boga, bo często dzieje się dobrze, więc nie zawsze modlimy się w językach, gdy czujemy niezwykłe namaszczenie Duchem Świętym. Wspaniale jest, gdy tak się dzieje, ale nie zawsze tak bywa. Wtedy modlimy się w językach przez wiarę, niczym uczeń. I czynimy to przez wybór jakim jest akt woli.

Charyzmatycznych znaków nie można zmanipulować. Są one darem od Boga. Ale muszą być odbierane i wykorzystywane w pełni. Wiele osób twierdzi, że zrobią wszystko dla Boga, za wyjątkiem mowy w językach. Jeśli tylko "za wyjątkiem " będzie możliwe do zaakceptowania w naszym kontakcie z Bogiem, natychmiast ograniczone jest pełne działanie Boga w naszym życiu. To subtelna forma dumy.

Aby otrzymać dar języków, musimy być gotowi faktycznie otworzyć usta i wyrazić słowami coś poza znanym językiem i ludzką logiką. Do tego czasu to się po prostu nie stanie. Kiedy postawa otwartości jest już rzeczywiście obecna w życiu duchowym człowieka, wówczas Bóg ma prawo dać prezent komukolwiek zechce. Jak mówi św. Paweł, niektórzy otrzymują dary a niektórzy nie. Niektórzy otrzymują inne dary. Bez względu na otrzymamy dar, musimy najpierw stać się na tyle pokorni, by uznać, że potrzebujemy Jego darów w pierwszej kolejności. Póki co, wciąż możemy tkwić w złudzeniu pychy.

John Michael Talbot

Tłumaczenie: Agnieszka Nowak

powrót >>>