|
Blog
Forum
Rodzina
Urbi
MPV blog
|
|
18.02.2006, Otwock
|
Do działu Foto wrzuciłem (wreszcie) kilka zdjęć z naszego ślubu i wesela:
raz
dwa
i trzy!
|
08.02.2006, Otwock
|
Był u nas ostatnio Łukasz i pokazał nam bardzo fajną stronę, która pozwala
na słuchanie dokładnie takiej muzyki jaką się lubi. Niemożliwe? Otwórz puszkę ;)
www.pandora.com
|
29.01.2006, Otwock
|
Ponieważ:
a) żona mi poszła na próbę,
b) ja już dzisiaj śpiewałem,
c) mam urlop,
to postanowiłem wejśc na stronę:
www.bash.org.pl
- kto na niej nie był niech żałuje :)
[wiem, przesłanki beznadziejne - ale jaka konkluzja! ;)]
|
16.01.2006, Warszawa
|
Lubie infoanarchistów, zwłaszcza że mamy coraz więcej wspólnych poglądów. Przeczytajcie zanim
go zjedzą albo ocenzurują ;)
miasik.net - WOŚP kultem?
|
13.01.2006, Warszawa
|
Dzisiaj chciałbym zaproponować kilka ciekawych stron do obejrzenia:
menele.com - kolejny komiks
warszawa w prl - muzeum prl'u
polskaludowa.com - muzeum prl'u nr 2
wykop.pl - jeśli masz duuużo wolnego czasu ;)
|
12.01.2006, Warszawa
|
"Obok siebie w autobusie stoją dwie osoby: ona i on. Ona spojrzała na niego, on na nią...
- Informatyk - pomyślała studentka.
- Studentka - pomyślał bezdomny."
A ja się dzisiaj ogoliłem... ;-)
|
11.01.2006, Otwock
|
"Dwie poturbowane kobiety, pozrzucane z półek towary, ścisk, chaos, interwencje ochroniarzy - tak wyglądała niedzielna promocja proszków do prania w rzeszowskim hipermarkecie [...]
Wyrywano sobie proszki z rąk. - Zostałam tak przygnieciona, że o mały włos, a wpadłabym do otwartej lodówki z mięsem. Obok mnie stała mała dziewczynka, którą chyba tylko cudem ochroniłam przed zgnieceniem. Przypomniały mi się czasy PRL-u - mówi pani Elżbieta z Rzeszowa. Z sąsiednich półek ludzie pozrzucali inne towary, m.in. soki. W ciągu kilku minut z palet zniknęły wszystkie proszki. - Ludzie zaczęli zabierać proszki z koszyków innym osobom, które biegły do kasy. Prawdziwe szaleństwo - dodaje pracownik [...]"
Postanowiłem zapisać ten fragment artykułu dla potomstwa. Za kilka lat, kiedy moje małe dziecię
spyta: "Tato, jak było w PRLu?", odpowiem mu: "Dokładnie tak jak w tym fragmencie z 2006 roku, tylko w
PRLu nie było: ochroniarzy, hipermarketów, mięsa, lodówki nie działały, a sklepy w niedzielę były
zamknięte". A dziecię wtedy powie: "Ale z jakim poświęceniem dbali o higienę..." ;)
treść infernalnej wiadomości
|
01.01.2006, Otwock
|
Ostatnio trafił w moje ręce rocznik "Przewodnika Katolickiego" z 1934 roku. W numerze
z dnia 14 stycznia, w dziale "Rozmaitości", umieszczone zostały przepowiednie amerykańskiego
astrologa Lee (kimkolwiek by on nie był ;-) ) na Rok Pański 1934. Zaciekawiło mnie w nich
po pierwsze to, że dolar wtedy też kosztował 3 złote, po drugie, że przepowiednie przepowiadały
niemalże same nieszczęścia, po trzecie, że katolickie pismo drukowało tak niekatolickie treści
(astrolog! wróżby! przepowiednie!). Najbardziej spodobał mi się zaproponowany przez Przewodnik
sposób weryfikacji wypocin astrologa Lee :-)
przepowiednie przewodnika
|
24.12.2005, Otwock
|
Z okazji Narodzenia Zbawiciela życzymy wszystkim Bliskim Naszemu Sercu
przede wszystkim Błogosławieństwa Bożego oraz spotkania z Jezusem (szczególnie
w drugim człowieku). A poza tym zdrowia, zgody i fajnych prezentów pod choinką ;)
Gosia i Paweł
Na zdjęciu w roli Jezusa - Tymon Dzierżanowski. Za rok będziemy mieli
własnego modela/modelkę ;)
|
04.11.2005, Warszawa
|
Co to się panie porobiło..
www.zaduszki.com
|
18.10.2005, Otwock
|
Już dawno nie podrzucałem żadnych linków do oglądania. Tym razem będą to strony
naszych parafii. Dwóch parafii, bo jedna z nich to parafia, do której należymy
teoretycznie, a druga to parafia do której należymy praktycznie.
parafia św. Wincentego a Paulo,
parafia Zesłania Ducha Świętego.
A na deser:
nieaktualna strona Godziny Uwielbienia!
|
16.10.2005, Otwock
|
Mamy 4 pieski do rozdania. Trzy czarne i jednego białego. Ich matka jest mała i ma
odstające uszy jak Gizmo z Gremlinów. Zdjęcie psów przedstawiam obok (zrobione wczoraj).
Trzeba się spieszyć, bo podobno dwa są już zaklepane. Na razie są malutkie i trzeba
poczekać aż zaczną same jeść, ale już wyłażą z budy.
|
15.10.2005, Otwock
|
I ciąg jeszcze dalszy o naszej podróży poślubnej :)
W drodze powrotniej postanowiliśmy wstąpić do Lanciano i Wenecji. Wenecja jest zdecydowanie
bardziej znana, więc nie będę o niej pisał. W Lanciano kilka wieków temu miał miejsce Cud
Eucharystyczny (dla niewtajemniczonych: cud polegał na tym, że pewnemu księdzu podczas
Mszy świętej chleb i wino przemieniło się w prawdziwe, widoczne, najnormalniejsze ciało
i krew). Dojechaliśmy tam w okolicach sjesty, zostawiliśmy autko na parkingu i udaliśmy się
w kierunku Bazyliki Cudu. Jak nietrudno się domyślić, po dojściu na miejsce okazało się,
że Bazylika jest zamknięta i nie bardzo wiadomo kiedy będzie otwarta. Pokręciliśmy się chwilę
po okolicy i kiedy już mieliśmy dać za wygraną okazało się, że obok wejścia do Bazyliki są
takie małe drzwi, w dodatku otworzone. Weszliśmy i znaleźliśmy się na początku korytarza. Idąc
korytarzem doszliśmy najpierw do ładnego dziedzińca. Idąc dalej weszliśmy w jedyne drzwi, które
były otwarte. Okazało się, że drzwi te prowadziły prosto do prezbiterium Bazyliki (dla
niewtajemniczonych: do tego miejsca, gdzie w kościele stoi ołtarz), pod samiusieńką monstrancję
z Ciałem i Krwią. Pomodliliśmy się z Gosią, potem obejrzeliśmy z bliska monstrancję (Ciało, mimo
tylu lat przechowywania się nie psuje). Następnie wyszliśmy i poszliśmy schodami w dół, aby
obejrzeć wystawę na temat Cudu Eucharystycznego. Gdy oglądaliśmy (Ciało zidentyfikowano jako
fragment Serca, a grupa Krwi zgadza się z Całunem Turyńskim), podszedł do nas pan i spytał jak
tam weszliśmy. Powiedział, że teraz jest zamknięte i żebyśmy stamtąd wyszli. Posłuchaliśmy jego
stanowczej prośby i grzecznie udaliśmy się w drogę powrotną. Tak czy inaczej całe to zdarzenie
odbieramy jako kolejny ślubny prezent od Pana Boga :)
Jadąc dalej do Polski mieliśmy bardzo miłą sytuację na przejściu austriacko-słowackim. Kiedy
słowacka pani celnik (warto zauważyć, że bardzo ładna ;) ) wzięła nasze paszporty do przejrzenia,
widząc, jest nas dwoje spytała:
- A dziecka nie ma?
- Chyba nie... - odpowiedziałem.
- A mogło by być...
Teraz okazało się, że jej przeczucia nie były bezpodstawne. Dzisiaj Gosia była u giny i mamy już
pewność: przez wszystkie granice przemycaliśmy Orzeszka. Włoskiego. Potomka :) Swoją drogą cały
czas jestem pod wrażeniem celnych służb słowackich, które były w stanie wykryć kilkudniowe dziecko
w łonie matki...
|
13.10.2005, Warszawa
|
Cd. o naszej podróży poślubnej.
W czasie naszego niemalże dwutygodniowego wyjazdu aż dwa razy byliśmy w San Giovanni
Rotondo (dla niewtajemniczonych: to miejsce gdzie mieszkał o.Pio; dla jeszcze bardziej
niewtajemniczonych: o.Pio to święty katolicki, którego z Gosią szczególnie lubimy -
więcej informacji
tutaj) i każda z tych wizyt związana była z wysłuchaniem
i spełnieniem próśb Gosi (musimy tam częściej jeździć ;) ). Teraz króciutko opiszę
drugą wizytę.
To była niedziela, wybraliśmy się do SGR na Mszę po polsku. Msza miała zostać odprawiona
w najstarszym kościele, tym w którym o.Pio otrzymał stygmaty (dla niewtajemniczonych: w
SGR są trzy kościoły - pierwszy, który stał tam od wieków; drugi, który wybudował o.Pio
i trzeci, ogromny, który wybudowano niedawno; my byliśmy na Mszy w pierwszym). Dojechaliśmy
nieco wcześniej i usiedliśmy w pierwszej ławce. W pewnym momencie Gosia zaczęła mi marudzić,
że chciałaby zaśpiewać psalm. Powiedziałem, że pewnie już są osoby, które zaśpiewają, ale jak
chce bardzo to niech idzie do zakrystii i pogada z księdzem. Gosia poszła, ale po jakimś
czasie wróciła. Okazało się, że nie znalazła nikogo z kim mogłaby pogadać. W związku z tym
usiadła i zaczęła się modlić grzecznie, że Panie Boże, ona by chciała zaśpiewać, ale oczywiście
jeśli to są tylko jej fanaberie to nie, itd. ;) Pierwsze czytanie czytała jakaś starsza pani.
Pod jego koniec ksiądz zaczął nam od ołtarza dawać jakieś dziwne znaki palcami, że mamy przeczytać
drugie czytanie. Spojrzałem na Gosie z pytaniem czy rzeczywiście nie rozmawiała z księdzem, ale ona
była tak samo zaskoczona jak ja. Koniec końców Gosia zaśpiewała psalm, a ja przeczytałem drugie
czytanie. Po Mszy ma szcześliwa małżonka spytała księdza co go skłoniło do zaproponowania nam
czytania - w końcu widział nas pierwszy raz w życiu. Odpowiedział, że jakoś tak widział w naszych
oczach, że chcemy przeczytać. Gosia powiedziała mu wtedy, że chwilę wcześniej się
właśnie o to modliła, i że ksiądz był takim Bożym narzędziem, przez które Pan Bóg spełnił jej
prośbę. Ksiądz odpowiedział, że "no, księża od tego są". W związku z tym chcemy z tego miejsca
podziękować po pierwsze Panu Bogu, po drugie wszystkim księżom, którzy "od tego są", za to, że
"od tego są" :)
|
04.10.2005, Warszawa
|
Wczoraj minął miesiąc od naszego ślubu. Dziękujemy wszystkim za życzenia :) A teraz
ciąg dalszy o naszej podróży poślubnej.
Generalnie, nasz "wyjazd adaptacyjny" nie obfitował w przygody. Staraliśmy się po
prostu jak najpełniej korzystać z plaży, ciepłego morza i wolnego czasu. Z ciekawszych
spraw zaobserwowaliśmy to, że włoskim dzieciom wolno niemalże wszystko - na przykład
biegać po dachach i maskach samochodów. Na szczęście oszczędziły nasze (a właściwie
naszego Taty) auto :) Chodziliśmy też na Msze święte do różnych kościołów w Vieste i
próbowaliśmy się dogadywać z Włochami. Raz nawet jedna pani nas zaprosiła do swojego
domu. Prawie się z nią rozumieliśmy. Pokazywała nam zdjęcia swojej rodziny i opowiadała
co kto robi. Było całkiem ciekawie, zwłaszcza że pani nie znała żadnego języka poza
włoskim :)
Mieliśmy też małe "zdarzenie" morskie, bo Gosia weszła na rybę. Pech w tym, że ryba była
jakaś dziwna i zamiast Gosię pocałować w nogę, to ją ukłuła swymi trzema jadowitymi kolcami.
Z zewnątrz sytuacja nie wyglądała groźnie, ale Gosia uświadomiła mnie, że to "skaleczenie"
(bo początkowo myśleliśmy, że Gosia stanęła na coś ostrego) bardzo ją boli, a noga
zaczyna drętwieć. Na szczęście pomógł nam Pan Ratownik - przystojny Michele (również nie
znał żadnego ludzkiego języka - tylko włoski). Uświadomił nas, że Gosię uszkodziła ryba
("fisz-spajder" czyli, jak mniemam, ryba-pająk) i że takie przypadki zdarzają się w sezonie
kilka razy dziennie. Posmarował Gosi nogę jakimś cudownym specyfikiem, włożył do wrzątku,
potem kazał pochodzić po gorącym piasku i od razu było lepiej :) Następnego dnia mogliśmy
znów się kąpać w morzu - tym razem w klapkach :) Po czasie uświadomiłem sobie, że podczas
wcześniejszych kąpieli siadałem pupą na dnie morskim. Nawet nie chcę myśleć co się mogło
wydarzyć... ;)
Jak zapewne zauważyliście, w swej skromności nie napisałem, że w czasie Gosinej niemocy
niosłem ją przez plażę na rękach.. Wszystkie włoskie emerytki jej zazdrościły.. ;)
Ciąg dalszy o podróży będzie potem..
|
29.09.2005, Otwock
|
Cd. o weselu.
Po ślubie rozpoczęło się składanie życzeń, które trwało bardzo dłuuugo i było
baaardzo miłe :) Potem wsiedliśmy do autka i udaliśmy się na weselną salę (gdzie czekali
już nasi Goście). Po wyjeździe z bramy kościoła stwierdziłem, że teraz to już luz,
bo najważniejsze mamy za sobą, a Maja zauważyła, że odpadł bukiet, który
mieliśmy przyczepiony do samochodu. Wtedy Gosia zaczęła krzyczeć: "Paweł, Paweł!!!"
Powiedziałem: "Gosiu, przecież to tylko bukiet". A Ona na to: "Paweł, rozwaliła mi się
sukienka! Puścił suwak z tyłu!". Wtedy rozpoczęło się gorączkowe wydzwanianie do Gosi
(mojej siostry), żeby na sali weselnej wykombinowała igłę i kawałek nitki do zszycia
Panny Młodej :) Na szczęście panie kucharki były przygotowane na taką ewentualność i
Gosia została sprawnie zafastrygowana. Dzięki temu upiekło mi się wnoszenie świeżej
Małżonki przez próg, bo mogłaby się rozpruć na nowo :) Swoją drogą to duże szczęście (albo
robota Anioła Stróża), że Gosi sukienka wytrzymała cały ślub. Nie chcę nawet myśleć co by
było gdyby suwak się rozwalił w kościele... ;)
Wesele było super. Co prawda w jego przygotowanie włożyliśmy mniej energii niż w
przygotowanie ślubu, ale w tej dziedzinie bardzo dużo zrobili dla nas nasi Rodzice
i Przyjaciele, a przede wszystkim Kazek - nasz ślubny wodzirej. Bardzo, bardzo Wam
za wszystko dziękujemy! W czasie wesela nie mieliśmy wiele czasu na jedzenie czy
siedzenie - praktycznie cały czas tańczyliśmy, rozmawialiśmy, pozowaliśmy do zdjęć,
przyjmowaliśmy życzenia... Wykańczające, acz bardzo miłe :)
W tym momencie chcemy podziękować naszym gościom zarówno weselnym jak i poprawinowym, za
ich obecność i to wszystko co dla nas zrobili. Bez Was nie byłoby tak dobrze! :)
O podróży poślubnej będzie w następnym odcinku.
P.S. Podczas zbiórki na Ośrodek dla Osób Upośledzonych Umysłowo w Otwocku (po naszym
ślubie) zebraliśmy 1300 PLN, które już przekazaliśmy w odpowiednie ręce. W imieniu swoim
i stowarzyszenia zarządzającego ośrodkiem dziękujemy wszystkim, którzy wspomogli
potrzebujących - modlitewnie czy finansowo.
|
28.09.2005, Warszawa
|
Do działu Foto wrzuciłem kilka zdjęć z naszej podróży poślubnej:
raz
dwa
i trzy!
|
26.09.2005, Otwock
|
Dzisiaj będzie wreszcie o naszym ślubie, weselu i naszej podróży.
Właściwie każde z tych wydarzeń było genialnym prezentem od Pana Boga. Ślub zaczął
się dla nas już w sobotę rano, bo wtedy poszliśmy z Gosią na krótką adorację i
spowiedź. Dla nas właśnie adoracja była najważniejszym wydarzeniem tego dnia.
Podczas niej dostaliśmy od Pana Boga to, czego nam chyba najbardziej brakowało
przez kilka poprzednich dni - pokój w sercach i poczucie Jego opieki. Wtedy też
najbardziej przeżyliśmy nasz (przyszły jeszcze wtedy) ślub i Boże Błogosławieństwo dla
nas. Właściwie dalsza część dnia była trwaniem w radości z tego, co wydarzyło się na
adoracji. Dlatego: wszyscy nowożeńcy, polecamy wam przed ślubem chwilę adoracji,
aby dać Panu Bogu czas na przygotowanie was do tej uroczystości :)
Sam ślub był dla nas Sakramentem, czyli widocznym znakiem obecności Boga.
I to bardzo widocznym dla nas i naszych gości. W ogóle nie spodziewaliśmy sie, że
wszystko będzie przepełnione tak mocnym działaniem Pana Boga i Jego Ducha. Czegoś
takiego nie byliśmy w stanie ani zaplanować, ani nawet sobie wyobrazić :)
Wiele osób, zarówno znajomych jaki i krewnych, mówiło nam, że mocno przeżyli tę
uroczystość. I to był dla nas ogromny prezent od Niego. Dziękujemy :)
W tym momencie chcemy również podziękować wszystkim tym, którzy mocno pracowali nad
tym, żeby ślub dobrze wyglądał od strony organizacyjnej: naszym rodzinom,
świadkom, księżom, wszystkim grającym i śpiewającym, naszym gościom i tym, którzy
wspierali nas modlitwą. Dziękujemy :)
Rozpisałem się dzisiaj, o weselu i podróży napiszę potem ;)
|
22.09.2005, Warszawa
|
Powrót po miesiącu :) Tym razem napiszę... nie o ślubie, ale o włoskich kierowcach.
I kierownicach ;)
Podczas spaceru po małomiasteczkowych włoskich ulicach zauważyliśmy
z małżonką starszą panią w niemiłosiernie poobijanym samochodzie. Bardzo nam się
spodobała, bo wyglądała przeuroczo. Po kilku chwilach mieliśmy przyjemność
obejrzenia horroru na kółkach. Niestety w wykonaniu wspomnianej pani. Wjechała
na czerwonym świetle na skrzyżowanie. Oczywiście na pełnej prędkości, nawet nie musnęła
pedału hamulca. Jej Anioł Stróż wykonał kawał dobrej roboty, skończyło się na awaryjnym
hamowaniu kilku aut, pisku opon... i pani przejechała sobie spokojnie przez skrzyzowanie.
Ku naszemu zdumieniu cała sytuacja nie zrobiła wielkiego wrażenia na pozostalych
użytkownikach drogi. Wkrótce dowiedzieliśmy się dlaczego - to była NORMA.
Nasze zainteresowanie wzbudził również sposób włączania się włoskich kierowców do ruchu
na autostradzie. Włączający się wjeżdża z pełną prędkością (mimo znaku "stop" lub
"ustąp pierszeństwo przejazdu") na prawy pas. Kierowca z prawego pasa bez kierunkowskazu
ucieka na pas środkowy, natomiast kierowca ze środkowego również bez kierunkowskazu
ucieka na skrajny lewy. Kierowca ze skrajnego lewego ma w tym momencie ułamek sekundy na
podjęcie decyzji czy: a) wali w lewo w betonowy murek, b) hamuje i modli się żeby nikt mu
nie wjechał w tył, c) przyspiesza i modli się żeby udało mu się gdzieś uciec. Jak
widać, Włosi bardzo dbają żeby duch modlitwy w narodzie nie osłabł.
Po takich przeżyciach kierowca tira, który zjeżdża na drugi pas (a przy okazji
zajeżdża nam drogę), bo właśnie kanapka spadła mu pod fotel i musi jej poszukać,
wydaje się niewinnym żartownisiem.
Święty Krzysztofie - dzię-ku-je-my!!!
|
|
|
|
Blog
kwiecień-sierpień 2005
wrzesień 2005-luty 2006
marzec 2006-styczeń 2007
aktualne
"Blog to prymitywna forma obnażania swego wnętrza, popularna w początkach XXI wieku."
"Nikt inteligentny i na poziomie nie pisze bloga."
"Piszesz bloga? Potrzebujesz terapii."
"Krystyna Janda pisze bloga. Chyba nie zniżysz się do jej poziomu?"
"Czy wiesz, że słowo 'blog' ma cztery litery?"
To jest blog Pawła Orzechowskiego. Na razie niech tyle wystarczy.
|
|